
Kolumna: Ostatnie pożegnanie z babcią Arellano, z tacos, Porto i Domino
Kiedy moja babcia ze strony ojca, Angelita Arellano Pérez, zmarła w wieku 100 lat w zeszłym miesiącu, jej ocaleni — ośmioro dzieci, 32 wnuków, 70 prawnuków i 21 prawnuków — byli przygotowani na radzenie sobie z jej śmiercią tak bardzo, jak to tylko możliwe. .
Wiedzieliśmy, że babcia chce pogrzebu w kościele św. Alfonsa we wschodnim Los Angeles, gdzie od dziesięcioleci wiernie uczestniczy we Mszy św. Po nabożeństwie mariachi śpiewał serenadę do jej trumny, wykonując takie klasyki, jak „Despedida con Mariachi” i „Amor Eterno”. Pochówek miał się odbyć na pobliskim Cmentarzu Calvary, który babcia dawno temu wybrała na swoje miejsce spoczynku, wewnątrz ogromnego mauzoleum.
Chciała, żebyśmy opłakiwali, ale nie za bardzo. Poleciła nam zostawić czarne garnitury i sukienki w naszych szafach i zamiast tego nosić jej ulubione kolory, biel i fiolet. Babcia — my, kuzyni, nazywaliśmy ją tak między sobą zamiast Abuelitą, ponieważ asymilacja — pozostawiła każdemu dziedzictwo miłości, ciężkiej pracy, wiary i libertariańskiego sprytu.
Naprawdę, w dniu, w którym ją pochowaliśmy, była tylko jedna rzecz do ustalenia:
Co byśmy jedli?
Jedzenie jest jednym z najłatwiejszych, ale najgłębszych sposobów pocieszenia kogoś w potrzebie. Ilekroć dochodzi do śmierci wśród ludzi z naszego rodzinnego regionu Jerez, Zacatecas, armia kobiet — ciotek, kuzynek, matek, żon, sióstr — karmi pogrążonych w żałobie tradycyjnymi posiłkami przez kilka dni, jeśli nie całe życie. Moja matka zmarła cztery lata temu, ale ciotki ze strony matki — moje tías Nacha, Paulita, Mela i Chayo — wciąż przysyłają mi enchiladas, chiles rellenos, fasolę i ryż i wiele więcej.
Jednak wcześnie moje kuzynki doszły do konsensusu, że nasze tías nie kiwną palcem, by kogokolwiek nakarmić przez dwa tygodnie żałoby między śmiercią mojej babci 15 lipca a jej pogrzebem 3 sierpnia. całe życie; zasłużyli na odpoczynek po śmierci matki.
Ale jak moglibyśmy im sprostać?
Moje ciocie są wspaniałymi kucharzami i dobrze nauczyły swoje córki. Pasty na przyjęciach rodzinnych są godne pop-upu w restauracji. Ale karmienie naszych starszych w uroczystym czasie było zupełnie nowym zadaniem. Mój ojciec i całe jego rodzeństwo żyją i mają się dobrze, więc nie mamy dużego doświadczenia w konfrontowaniu śmierci z jedzeniem. Jedynym innym Arellano, który umarł za naszego życia, był nasz dziadek, José Arellano, który zmarł w 1985 roku na atak serca w wieku 67 lat. Wszyscy byliśmy wtedy dziećmi lub nawet się nie urodziliśmy.
Na podstawie SMS-ów i Apple Notes opracowaliśmy nasz plan.
Najpierw było nowenario, dziewięć dni odmawiania różańca, które meksykańscy katolicy odmawiają, aby Bóg pozwolił zmarłym wejść do nieba. Każdego wieczoru w domu mojej kuzynki Angie we wschodnim Los Angeles, zaledwie kilka domów od miejsca, w którym mieszkała babcia, oczekiwano około 100 osób — rodziny, przyjaciół i sympatyków. Każdy zestaw kuzynów wybierał dzień, którym miał być odpowiedzialny, i informował resztę z nas, co planują przywieźć.
Pewnej nocy był to Panda Express (mój tata był podekscytowany chow mein, chociaż wymówił to „shaomain”). Innym razem przyjaciel rodziny przygotował birria de res, gulasz wołowy, który jedliśmy przez całe życie, ale który stał się wszechobecny w południowej Kalifornii dopiero w ciągu ostatnich siedmiu lat. Pokryłem rachunek za 200 burrito z Burritos La Palma, popularnej mini-sieci z korzeniami w Jerez.
W dniu, w którym pracowałem w bufecie, menu składało się z kanapek z rogalikami z Costco, smażonego kurczaka Albertsona, pizzy Little Caesar i resztek smażonego ryżu z Panda Express. Próbowaliśmy zaspokoić ostatni różaniec z In-N-Out — jedynej sieci fast foodów, na którą pozwalała sobie babcia — ale wymagali minimalnego zamówienia, które szło w tysiące dolarów.
Jak zawsze powtarzam, In-N-Out jest przereklamowany.
Meksykańscy puryści kulinarni mogli odrzucić nasze posiłki jako zasymilowany nonsens, ale nikogo, kto do nas dołączył, to nie obchodziło. W końcu mieszkamy w południowej Kalifornii. Nasze wybory odzwierciedlają nasze codzienne życie. Dlatego też ciasta z guawy w Porto były w menu każdego wieczoru jako deser. Podobnie jak niesamowita czerwona salsa mojej kuzynki Beatriz z kawałkami awokado. Pewnego dnia pudełka Krispy Kremes zniknęły przed pan dulce.
Ostatniego dnia mąż mojej kuzynki Griseldy, Roberto Ceballos, zwerbował kilku kuzynów, teściów i chłopaka mojej siostry, aby pomogli mu przygotować i rozdać tacos i smażone quesadillas. Ten ostatni zawierał pyszny ser ze skórką pomarańczy, który moim zdaniem był ostrym fromage, które nasze ciocie i wujkowie przywożą z powrotem za każdym razem, gdy odwiedzają Jerez.
„Przepraszam” — odpowiedział Roberto, kiedy zapytałem. “To jest Münster.”
Moje ciotki i wujkowie, którzy podczas każdego różańca siadali razem w pierwszym rzędzie, każdego wieczoru jadali jako pierwsi. W naszych oczach były mitologiczne. Żaden nie uczęszczał do szkoły średniej. Większość spłacała swoje domy z pensji robotniczych. Wszyscy mieli dzieci, wnuki i prawnuki ze stopniami uniwersyteckimi, pracami umysłowymi i innymi wyznacznikami amerykańskiego snu, w który wszyscy nadal bardzo wierzymy — ponieważ na niego zasłużyliśmy.
Teraz to my czekaliśmy na naszych ojców i matki, a nie na odwrót. Odejście naszej matriarchini oznaczało przekazanie pochodni mojemu pokoleniu, aby kontynuować drogę Arellano.
Posiłki nowennario były wstępem do przyjęcia pogrzebowego, które odbyło się w Torres Banquet Hall niedaleko św. Alfonsa. Nasza rodzina odwiedzała to skromne miejsce dziesiątki razy na przestrzeni dziesięcioleci na weselach, chrztach, ukończeniu studiów i quinceaneras. Przed pogrzebem niektórzy z moich kuzynów udekorowali stoły w pobliżu sceny, na których stały zdjęcia Babci z każdą gałęzią rodziny.
Zobaczy, jak jemy po raz ostatni.
Na zewnątrz niektórzy kuzyni z następnego pokolenia walili Pacificos i Michelob Ultras, tak jak robiło to moje pokolenie, kiedy byliśmy w ich wieku. Wewnątrz ludzie rozmawiali, podczas gdy superwolne wykonania „Für Elise” Beethovena i „Canon in D” Pachelbela służyły jako kojąca ścieżka dźwiękowa.
Nasi wujkowie nalegali, żeby zapłacić za lunch: meksykański bufet z Eastside Tacos, cateringowej filii słynnej La Princesita we wschodnim Los Angeles. Aguas frescas, calabazas, enchiladas, chiles rellenos oraz fajitas z kurczakiem i wołowiną, wszystkie z ręcznie robionymi tortillami i churros na deser.
„Babcia byłaby zachwycona tym wszystkim” — powiedział mój kuzyn Araceli Arellano Hager, którego wszyscy nazywamy Chely.
„Uwielbiała gotować” — dodała Maribel Bermejo, inna kuzynka Arellano. „Ale nauczyła nas też, jak wstawać i pomagać”.
„Czuję się dobrze, kontynuując te tradycje” — powiedziała Leticia Navarro, kolejna kuzynka, którą wszyscy nazywamy Leti. „Ponieważ chcę zaszczepić te tradycje moim dzieciom. Jedna rzecz, której nauczyła nas babcia, to nie pozostawiać nikogo bez jedzenia. To nasz język miłości. Con que haiga comida [As long as there’s food]byli szczęśliwi.”
Gdy ludzie zaczęli ustawiać się w kolejce do bufetu, zdaliśmy sobie sprawę, że jest problem. Moi wujkowie zamówili dość jedzenia dla 200 osób. W sali bankietowej było z łatwością 300 osób.
Nikt nie drgnął. Chely i nasza kuzynka Nena rozdawali taco ze smażonymi ziemniakami i serwetki. Maribel ogłosiła, że wszyscy zaczynają od łatwego, aby jedzenie starczyło na dłużej. Leti zorientowała się, gdzie jest najbliższa pizzeria — Domino’s przy Olympic Boulevard — i zamówiła 10 dużych pizz pepperoni.
Przypomniałem jej, jak babcia wykonała podobny ruch — z okazji 70. urodzin mojego Tío Santosa, ojca Leti, kilka lat temu. Jego dzieci zamówiły elegancki bufet składający się z kretów i carne asada. Babcia upierała się, że to za mało jedzenia i poprosiła, żebyśmy zamówili też pizzę, zwłaszcza dla dzieci, które być może nie przepadają za tradycyjnymi meksykańskimi potrawami. Wszyscy się śmialiśmy… dopóki pizza nie poszła pierwsza.
„Zgadza się, Gus!” Leti odpowiedziała, prosząc swojego brata Rudy’ego o napiwek dla dostawcy. „Całkowicie o tym zapomniałem!”
Patrzyliśmy, jak dzieci naszych kuzynów proszą o kromki. Potem kuzyni w naszym wieku. Wreszcie nasze tias.
Babcia byłaby dumna.
Nie było łez, a jedzenia wystarczyło na kilka sekund. Bankiet trwał godzinami. Kiedy wychodziłem, przypomniałem sobie coś, co babcia powiedziała wcześniej, przypominając nam, byśmy cieszyli się, póki możemy:
„Jeśli niebo ma być fiestą, dlaczego nie możemy świętować tutaj?”