Kolumna: „Polanie tortilli:” Dlaczego obrona żywności meksykańskiej i innych kultur ma charakter osobisty

Jeśli mam coś zrobić, to będzie to rozmowa o ludziach rozmawiających o jedzeniu. W tym tygodniu wyruszę na jeszcze wzburzone wody, aby zagłębić się w #slopgate, niefortunny, popularny temat na X, wcześniej znanym jako Twitter, który rozpoczął się, gdy francuski użytkownik opisał meksykańskie jedzenie jako „pomyje na tortilli”.

Wywołało to gorącą dyskusję w Internecie na temat jakości różnych narodowych tradycji kulinarnych. Z pozoru głupi temat, który, jeśli przyjrzymy się mu bliżej, może wiele powiedzieć o tym, dlaczego ludzie tak cenią kuchnię swojej kultury.

Mógłbym tu przyjść z białym rycerzem po meksykańskie jedzenie, ale nie sądzę, żeby meksykańskie jedzenie wymagało obrony. To mówi samo za siebie. Meksykańskie jedzenie jest pyszne. Jest rozpoznawalny na całym świecie ze względu na bogatą historię, eklektyczne składniki i wynalazcze techniki.

Bardziej interesuje mnie to, dlaczego w szczególności jedzenie niezawodnie wywołuje tak pełne pasji dyskursy na forach publicznych. Pod tym względem #slopgate jest przydatnym studium przypadku. Wkrótce po tym, jak oryginalny post stał się wirusowy, rozmowa zamieniła się w toksyczne pustkowie ludzi, którzy dają upust swoim etnicznym urazom i uderzają poniżej pasa.

Ale im więcej o tym myślałem i po przeforsowaniu kilku naprawdę okropnych opinii, z których część była wyraźnie rasistowska, przynajmniej jeden aspekt całej tej próby wydał mi się dość wzruszający. Przypomniało mi to, że kuchnia danej kultury jest delikatną i wrażliwą rzeczą. W pewnym sensie jest to otwarty list miłosny do sposobu życia, który jest niezwykle dostępny dla międzynarodowej publiczności.

Język, święta, rytuały śmierci to piękne rzeczy i istnieje wiele aspektów, którymi można się podzielić. Istnieją jednak mury, które sprawiają, że są one bardziej „naszą sprawą”. Nauka języka może zająć wiele lat tym, którzy się w nim nie urodzili. Święta, sposób, w jaki świętujemy narodziny, sposób, w jaki opłakujemy naszą śmierć – to sprawy bardziej intymne, rodzinne. Goście są bez wątpienia mile widziani, ale żadna instytucja kulturalna nie jest tak wszechobecna i dostępna jak jedzenie.

Kuchnia w przypadku kraju oznacza tak naprawdę „wystawienie się na działanie”. W przeciwieństwie do innych instytucji kulturalnych, które między sobą a obcymi mają co najmniej kilka zasłon ochronnych, niemal każdy może znaleźć polecaną restaurację i poczuć smak odległej krainy.

Tak, niektóre kraje mają więcej ambasadorów niż inne. Myślę na przykład o bogactwie pysznych restauracji tajskich, indyjskich i oczywiście meksykańskich na całym świecie, we wszystkich krajach, które słusznie są dumne ze swojej sztuki kulinarnej i które bardzo poważnie traktują swoją reputację na tym froncie.

Większość kultur przywiązuje dużą wagę do upewnienia się, że w domu jest porządek przed zaproszeniem gości. Przynajmniej z mojego doświadczenia wynika, że ​​chcesz dać z siebie wszystko, a każdy z rodziny w Chicano prawdopodobnie zrozumie, że opinie zupełnie obcych osób mogą mieć większą wagę niż opinie twoich krewnych.

Odrzucić kuchnię danej kultury i uznać ją za gorszą, to jak wejść do czyjegoś domu i przewrócić urnę pogrzebową.

Celuje prosto w serce!

Wracając na chwilę do Francuzów: wiesz, który film naprawdę to zrozumiał? „Ratatuj”. W scenie, w której krytyk kulinarny zjada tytułowe danie, zostaje przeniesiony do dzieciństwa, do kuchni swojej matki. Jedzenie przywołuje przodków. Przepis rodzinny to manifest, taki, który potrafi opowiedzieć historię długo po tym, jak osoba, która go spisał, opuściła już Ziemię i którego spróbować może każdy, absolutnie każdy (oczywiście bez ograniczeń dietetycznych).

Nic dziwnego, że ludzie stają się niespokojni i emocjonalni.

Z tego też powodu, gdy ludzie twierdzą, że nie lubią określonej kuchni, szybko odpowiadają: „No cóż, nie próbowałeś prawdziwej”. Jako potomek Tejanos od lat jestem w okopach, broniąc Tex-Mex jako legalnej tradycji kulinarnej.

Rzeczywiście, wyśmiewając meksykańskie jedzenie jako „niechlujstwo”, jego przeciwnicy prawdopodobnie mają na myśli kuchnię Tex-Mex. Na tym poziomie mogliby faktycznie znaleźć wspólną płaszczyznę z Meksykanami, którzy szydzą z samego istnienia Tex-Mex i postrzegają to jako pewnego rodzaju próbę oszustwa, jakby próbowała ona uchodzić za „prawdziwe meksykańskie jedzenie”, oczerniając w ten sposób dobre imię ojczyzny.

Sprawie nie pomaga reklama mojego pradziadka jego meksykańskiej restauracji w Teksasie.

Chodzi mi o to, że kuchnia to kwestia międzynarodowego „pokazania twarzy”. Ludzie podchodzą do tego emocjonalnie, ponieważ – świadomie lub nie – postrzegają to jako przedłużenie ich samych, miejsca, w którym dorastali, kuchni ich rodziny. Myślę, że jest w tym coś naprawdę ujmującego.

Jasne, skutkuje to wieloma krzykami i kłótniami, ale dzieje się tak dlatego, że ludziom zależy, a to świadczy o sile jedzenia jako środka do opowiadania historii. Zaprasza do udziału szeroką rzeszę ludzi z różnych środowisk. Jest jednocześnie intymnie i wyeksponowany. Mimo całego zamieszania, to piękna rzecz.

Oczywiście w przypadku #slopgate nie da się oddzielić go od wpływu kolonizacji i od utrwalonych od dawna tropów globalnego południa, że ​​takie miejsca są mniej wyrafinowane, mniej zdrowe i mniej godne miana fine dining.

Ale prawdą jest również, że brytyjska żywność jest powszechnym workiem treningowym w mediach społecznościowych, a głównym tematem znęcania jest „fasola na grzance”. Wiele z najbardziej obrzydliwych postów na temat meksykańskiego jedzenia ma charakter odwetowy i pochodzi od Europejczyków, którzy mają dość wmawiania im, że ich jedzenie to niesezonowany kleik.

Chociaż nie mogę zaakceptować tej złośliwości, rozumiem ją. Uczucia zostały zranione. Ale jeśli chodzi o mnie, nie interesują mnie już rankingi kuchni narodowych. Jasne, są takie, które lubię bardziej niż inne, ale wierzę też, że każdy wspaniały posiłek to prywatny wszechświat sam w sobie, oferujący swoje własne, niepowtarzalne rozkosze i przyjemności. Smaki i atmosfera tworzą coś, czego nie da się porównać z niczym innym.

Te doskonałe doświadczenia dotarły do ​​mnie w postaci wielu różnych dań narodowych, w wielu różnych restauracjach i w wielu różnych miastach na całym świecie. Nie rozumiem, dlaczego miałbym wybierać między nimi.

A może po prostu jestem głodny.

John Paul Brammer jest felietonistą, autorem, ilustratorem i twórcą treści mieszkającym w Brooklynie w stanie Nowy Jork. Jest autorem książki „Hola Papi: Jak wyjść na parking Walmart i inne lekcje życia” na podstawie swojej odnoszącej sukcesy kolumny z poradami. Pisał dla takich mediów jak Guardian, NBC News i Washington Post. Pisze cotygodniowy esej dla De Los.

Read More

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *